… dni otwarte i drzwi otwarte. Na oścież. Dla każdego, jak zapowiadali – dużego i małego, starego i młodego. No i faktycznie były otwarte przez prawie cały tydzień. W Białymstoku od 7-12.09.2010 oraz w weekend 11-12.09.2010 w Warszawie. Szczęśliwie udało mi się wyrwać z Krakowa i załapać na te kilka dni intensywnych treningów prowadzonych zarówno przez pierwszy skład FPC czyli Blachę, Kruka, Roofiego, Niecika i Bzygę jak i przez Kwadratów – Simbę, Anitkę, MJ, Krzysia i wielu innych. Studio przy os. 1000 lecia jest naprawdę imponujące szczególnie porównując je do sal krakowskich szkół. W budynku znajdują się dwie szkoły tańca, poza Fair Play'ami – szkoła towarzyskiego – MaxDance. Nie odwiedzałem drugiej części budynku ale już część należąca do FPC to imponujący kawałek przestrzeni. Cztery sale taneczne żółta - duża, czerwona – średnia, znajdują się na parterze. Na piętrze z kolei sala zielona – (względnie) mała oraz sala biała – olbrzymia. W Białym zagościłem już po raz drugi (za pierwszym razem miałem okazję zahaczyć o Studio przy okazji Festiwalu Kalejdoskop w kwietniu tego roku) stąd znajoma mi już była ‘wielkość’ studia. Znajoma była mi również trasa z dworca na os. 1000lecia, na które trafiłem prawie za pierwszym razem, prawie bez przesiadek. Ale co tam. Białystok nie taki duży – długo błądzić się nie da.
Można śmiało stwierdzić, że dni otwarte, przebiegały pod hasłem „czym chata bogata tym rada”, ponieważ przybysze ze stron odległych mieli zapewniony dach nad głową za symboliczną kwotę dziesięciu peelenów, oraz nielimitowany dostęp do sal treningowych. Co prawda przyjezdni nie mogli uczestniczyć we wszystkich zajęciach - jak leci - bo gości była całkiem pokaźna liczba, a musiało się również znaleźć miejsce dla miejscowych, ale nie było to na szczęście wielkim kłopotem. W godzinach wczesno popołudniowych organizowane były zajęcia exclusive - właśnie dla najeźdźców. Nie wiem ile nas dokładnie było bo nie dysponuję żadnymi statystykami, ale na oko obstawiałbym liczbę dwadzieścia z czymś. Przy takiej ilości osób przerażająca wydawała się perspektywa oczekiwania w kolejce pod prysznic, który w Studio był tylko jeden (za to kosmiczny przypominający wehikuł czasu z tysiącem pokręteł, guzików, nawiewów i innych buzerów). Perspektywa oczekiwania faktycznie wydawała się bardziej przerażająca niż odwiedziny pobliskiego oddziału Poczty Polskiej (sic!) jednak kolejny raz potwierdziło się, że mam w życiu dużo szczęścia bo ANI RAZU przez te cztery dni nie zdarzyło mi się czekać w kolejce. Dodam, że pozostali tancerze raczej z kabiny korzystali bo rezygnacja z tej czynności byłaby dość łatwo wyczuwalna już dnia drugiego. Nocleg w samym Studio był całkiem komfortowy dla tych, którzy potrafili zadbać o własny interes. Miejsca było bowiem w bród, materacy było zaś kilka. Suma sumarum, spałem zawsze w tym samym przytulnym koncie na wygodnym materacu ze zmieniającymi się co noc niezdecydowanymi co do miejsca koczowania innymi przyjezdnymi.
No ale przejdźmy w końcu do najważniejszego, czyli do tańca. Jak prezentował się poziom tych niecodziennych gratisowych warsztatów? Prezentował się zacnie. Style oferowane na zajęciach były bardzo zróżnicowane: newage, hiphop, krump, dancehall, contemporary, jazz, locking, popping, a nawet akrobatyka. Poziom również był bardzo zróżnicowany. Zajęcia podstawowe różniły się od siebie najbardziej – w zależności od upodobań prowadzącego. Niektóre opierały się na książkowym wręcz instruktarzu, którą rękę podnosi się w górę, a którą nogę ugina podczas rozgrzewki, inne opierały na ponad godzinnym ćwiczeniu groove’u (yes! yes! yes! Rany jak mi tego w Krakowie brakuje). Zajęcia średnie i zaawansowane były już tradycyjnymi zajęciami z uczeniem choreografii i tu trudno określić tak naprawdę ich poziom. Jeśli komuś łatwiej wchodzi gangsterka - idealnie odnalazł się na zajęciach Simby, jeśli ktoś woli mocne izolacje – podpasowałyby mu zajęcia Roofiego, jeśli ktoś chciałby wrócić do oldschoolu i zażyć klasycznego hiphop dance wpasowałby się w zajęcia Kruka, Blachy, a także jednej z choreografii Niecika.
Generalnie te kilka dni upłynęły nie tyle pod znakiem tańca co praktycznie wyłącznie na tańcu. Studio opuszczałem w zasadzie tylko po to aby zjeść ciepły posiłek na stacji BP lub Orlenu, albo aby uzupełnić płyny w pobliskim markecie. Dwukrotnie wypuściłem się ‘na miasto’ raz za przewodnictwem mojej współlokatorki importowanej z Biełegostoku - GabyHaby, która oprowadziła mnie po tej Perle Podlasia, drugi raz grupowo z najeźdcami przemieściliśmy się na rynek gdzie pod ratuszem Fair Pleje zaprezentowali mini flash mob, który zobaczyć możecie w linku na samym dole (jakość nagrania niestety dość kaprawa).
Z tygodnia spędzonego w FPC jestem ogromnie zadowolony i zupełnie nic bym w nich nie zmienił. Dni otwarte serwowane były na takim poziomie, że niczym nie odstawały od normalnych pełnopłatnych warsztatów. Tym bardziej należą się więc FairPlay'om podziękowania za ich zorganizowanie. Mam nadzieję, że udało im się przez tą akcję nie tylko potwierdzić swoją renomę wśród tancerzy przyjezdynych, którzy w pełni wykorzystali darmową okazję do potańczenia (jak na przykład ja), ale również zdobyć nowych lokalnych – Białostockich i Warszawskich adeptów tańca na sezon 2010/2011.
Biała (największa) sala w Fair Play Studio służąca podczas dni otwartych również jako sala sypialna:) |
Można śmiało stwierdzić, że dni otwarte, przebiegały pod hasłem „czym chata bogata tym rada”, ponieważ przybysze ze stron odległych mieli zapewniony dach nad głową za symboliczną kwotę dziesięciu peelenów, oraz nielimitowany dostęp do sal treningowych. Co prawda przyjezdni nie mogli uczestniczyć we wszystkich zajęciach - jak leci - bo gości była całkiem pokaźna liczba, a musiało się również znaleźć miejsce dla miejscowych, ale nie było to na szczęście wielkim kłopotem. W godzinach wczesno popołudniowych organizowane były zajęcia exclusive - właśnie dla najeźdźców. Nie wiem ile nas dokładnie było bo nie dysponuję żadnymi statystykami, ale na oko obstawiałbym liczbę dwadzieścia z czymś. Przy takiej ilości osób przerażająca wydawała się perspektywa oczekiwania w kolejce pod prysznic, który w Studio był tylko jeden (za to kosmiczny przypominający wehikuł czasu z tysiącem pokręteł, guzików, nawiewów i innych buzerów). Perspektywa oczekiwania faktycznie wydawała się bardziej przerażająca niż odwiedziny pobliskiego oddziału Poczty Polskiej (sic!) jednak kolejny raz potwierdziło się, że mam w życiu dużo szczęścia bo ANI RAZU przez te cztery dni nie zdarzyło mi się czekać w kolejce. Dodam, że pozostali tancerze raczej z kabiny korzystali bo rezygnacja z tej czynności byłaby dość łatwo wyczuwalna już dnia drugiego. Nocleg w samym Studio był całkiem komfortowy dla tych, którzy potrafili zadbać o własny interes. Miejsca było bowiem w bród, materacy było zaś kilka. Suma sumarum, spałem zawsze w tym samym przytulnym koncie na wygodnym materacu ze zmieniającymi się co noc niezdecydowanymi co do miejsca koczowania innymi przyjezdnymi.
No ale przejdźmy w końcu do najważniejszego, czyli do tańca. Jak prezentował się poziom tych niecodziennych gratisowych warsztatów? Prezentował się zacnie. Style oferowane na zajęciach były bardzo zróżnicowane: newage, hiphop, krump, dancehall, contemporary, jazz, locking, popping, a nawet akrobatyka. Poziom również był bardzo zróżnicowany. Zajęcia podstawowe różniły się od siebie najbardziej – w zależności od upodobań prowadzącego. Niektóre opierały się na książkowym wręcz instruktarzu, którą rękę podnosi się w górę, a którą nogę ugina podczas rozgrzewki, inne opierały na ponad godzinnym ćwiczeniu groove’u (yes! yes! yes! Rany jak mi tego w Krakowie brakuje). Zajęcia średnie i zaawansowane były już tradycyjnymi zajęciami z uczeniem choreografii i tu trudno określić tak naprawdę ich poziom. Jeśli komuś łatwiej wchodzi gangsterka - idealnie odnalazł się na zajęciach Simby, jeśli ktoś woli mocne izolacje – podpasowałyby mu zajęcia Roofiego, jeśli ktoś chciałby wrócić do oldschoolu i zażyć klasycznego hiphop dance wpasowałby się w zajęcia Kruka, Blachy, a także jednej z choreografii Niecika.
Generalnie te kilka dni upłynęły nie tyle pod znakiem tańca co praktycznie wyłącznie na tańcu. Studio opuszczałem w zasadzie tylko po to aby zjeść ciepły posiłek na stacji BP lub Orlenu, albo aby uzupełnić płyny w pobliskim markecie. Dwukrotnie wypuściłem się ‘na miasto’ raz za przewodnictwem mojej współlokatorki importowanej z Biełegostoku - GabyHaby, która oprowadziła mnie po tej Perle Podlasia, drugi raz grupowo z najeźdcami przemieściliśmy się na rynek gdzie pod ratuszem Fair Pleje zaprezentowali mini flash mob, który zobaczyć możecie w linku na samym dole (jakość nagrania niestety dość kaprawa).
Z tygodnia spędzonego w FPC jestem ogromnie zadowolony i zupełnie nic bym w nich nie zmienił. Dni otwarte serwowane były na takim poziomie, że niczym nie odstawały od normalnych pełnopłatnych warsztatów. Tym bardziej należą się więc FairPlay'om podziękowania za ich zorganizowanie. Mam nadzieję, że udało im się przez tą akcję nie tylko potwierdzić swoją renomę wśród tancerzy przyjezdynych, którzy w pełni wykorzystali darmową okazję do potańczenia (jak na przykład ja), ale również zdobyć nowych lokalnych – Białostockich i Warszawskich adeptów tańca na sezon 2010/2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz