Pod koniec marca w Białymstoku odbyła się siódma już edycja Festiwalu Tańca Współczesnego Kalejdoskop organizowana przez Studio Działań Kreatywnych DanceOFFnia. Główną tematyką festiwalu był taniec współczesny jednak poza samym tańcem Kalejdoskop oferował również inne formy artystycznej realizacji takie jak teatr, fotografia czy rysunek. Po czterech intensywnych dniach przekonałem się, że warto było przyjechać do Białegostoku z drugiego końca Polski i wziąć udział w tym wyjątkowym przedsięwzięciu.
Poloneza czas zacząć...
Już od pierwszego dnia Festiwal oferował swoim uczestnikom pełną gamę warsztatów w zależności od upodobań twórczych. Dla amatorów tańca były więc warsztaty ze światowej renomy tancerzami i choreografami, którzy specjalnie na Festiwal Kalejdoskop przybyli z różnych stron świata. Była więc Ida Jousmaki z Finlandii, Dymitr Kurakułow z Białorusi, Takako Matsuda z Japonii. Z naszego rodzinnego kraju do Białegostoku przybyli dwaj choreografiowie w swojej karierze współtworzący między innymi Śląski Teatr Tańca – Anna Krysiak i Eryk Makohon, a także Anna Piotrowska reżyser, choreograf, założyciel Teatru Tańca 'Mufmi', oraz Anna Steller tancerka i performerka związnana z Gdańskim Teatrem Dada von Bzudlow. Poza tańcem festiwal umożliwiał również poszerzenie swoich umiejętności twórczych w zakresie fotografii z Jakubem Wittchenem oraz rysunku z Bogdanem Marszeniukiem. Dla tych, którzy chcieli po prostu dowiedzieć się czegoś na temat sztuki współczesnej festiwal oferował wykłady Julii Hoczyk teatrologa z Akademii Teatralnej Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
Litry potu czas przelać...
Jako, że z oferowanych form realizacji twórczej zdecydowanie hołduje tańcowi wszystkie warsztaty, w których miałem okazję wziąć udział były właśnie warsztatami tanecznymi. Wybór jak pisałem powyżej miałem całkiem spory jak na 4 dniowy festiwal jednak wyboru \ selekcji faktycznie dokonać musiałem. Nie było możliwości skorzystania z zajęć wszystkich choreografów gdyż aby uchwycić wszystkie sroki za ogon musiałbym się rozdwoić lub roztroić. Ale ten dylemat towarzyszy mi akurat przy większości warsztatów więc po kilku ciężkich westchnieniach dokonałem wyboru. Miałem więc okazję pobrać lekcji u Anny Krysiak, Takako Matsudy, Idy Jousmaki i Dymitra Kurakułowa. Wybór w pełni zadowalający i po 4 dniach mogłem z satysfakcją poklepać się po obolałym z wysiłku ramieniu. Czterech choregrafów pokazało jak bardzo różnić się może taniec współczesny i jak szeroką, obszerną i rozwijającą się dziedziną jest. O ile zajęcia z Anną Krysiak dały mi dokładnie to czego oczekiwałem (taniec fizyczny jest mi już znany dzięki Tomkowi Wesołowskiemu, który kilka miesięcy temu wprowadził się do mojego miasta), o tyle zajęcia z Dymitrem Kurakułowem i Takako Matsudą były czymś czego nie miałem jeszcze okazji wcześniej doświadczyć. Zaawansowane zajęcia z Dymitrem uświadomiły mi jak długa i ciężka jest droga tancerza do osiągnięcia perfekcji w tańcu. Elementy, które przerabialiśmy były momentami tak piekielnie trudne (koordynacja + prędkość + akrobatyka), że gdyby nie to, że musiałem ich wciąż używać w kombinacjach ręce na pewno by mi opadły. Jednak, zaciskając zęby, nie poddałem się, aż do końca. Zajęcia z Takako, z kolei początkowo przyprawiły mnie o stan balansujący między rozczarowaniem, a osłupieniem. Przez pierwsze 10 minut zajęć wraz z innymi uczestnikami spoglądaliśmy na koniuszki swoich palców wykonując nimi mikroruchy, następnie poruszaliśmy paliczkami, całymi palcami, nadgarstkami, ramionami i tak, dalej i tak dalej nie przestając ruszać wszystkimi poprzednimi elementami ciała. Ci którzy spodziewali się, zajęć z tańca butoh nie byli zawiedzeni, Ci którzy – jak ja – nie mieli czym Butoh jest mogli być zawiedzeni. Na szczęście jak się okazało, byłem tam chyba jedynym laikiem więc warsztaty spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem. Sam, pomimo że nie odnajduję się zupełnie w takiej formie ruchu, obserwując Takako na zajęciach miałem podejrzenia, że jej spektakl będzie czymś bardzo ciekawym. I nie pomyliłem się - ze wszystkich pokazów, które miałem szansę zobaczyć Letter from Lady L w wykonaniu Takako Matsudy zrobił na mnie największe wrażenie. Zresztą nie na mnie jedynym. Jeśli oceniać entuzjazm publiczności według najbardziej oczywistego kryterium – ilości braw, etiuda taneczna w wykonaniu japońskiej artystki zdobyła najliczniejsze grono zachwyconych odbiorców.
Na własne oczy zobaczyć...
No właśnie, zobaczyć można było bardzo wiele. Każdego dnia Festiwal oferował swym uczestnikom przynajmniej po dwa spektakle taneczne. Jak już wspomniałem, nie miałem niestety okazji uczestniczyć w pierwszym dniu Festiwalu więc spektakle...
(i w tym momencie dałem niestety ciała, bo zawiesiłem pisanie tego tekstu na kilka tygodni, a teraz kiedy do niego wróciłem moja pamięć nie jest już niestety tak świeża jak zaraz po powrocie z Białegostoku. Echhh, lecytyno!
dnia pierwszego po prostu mnie ominęły;) Dni kolejne zaoferowały mi z kolei cztery przedstawienia bardzo różne pod każdym względem – chyba też dzięki temu każdy z nich zapamiętałem. Projekt Anny Piotrowskiej był dla mnie tak abstrakcyjny, że nie jestem w stanie (albo nie chcę) na jego temat zbyt wiele powiedzieć. Pozostawił mnie z refleksją kumulującą się w trzyliterowym skrócie WTF tudzież spolszczonej wersji OCB. Podobnie jak z filmów Davida Lyncha nie wiele zrozumiałem – filmy Lyncha mają jednak klimat grozy. W tym przypadku nie byłem w stanie określić klimatu. Projekt Dymitra był dla mnie kwintesencją tańca w czystej formie i dowodem na to, że tancerze ze wschodu są niedoścignionymi mistrzami techniki. Projekt Anny Steller był bardzo ciekawy ale równie jak ciekawy – męczący. W spektaklu brały udział dwie osoby – Anna oraz Jacek Krawczyk a całe przedstawienie polegało na przemieszczaniu się tych dwóch postaci z jednego konta sceny w drugi. Tyle. Oczywiście projekt miał głębszy sens, formę oraz treść i pomimo, że w poprzednim zdaniu mocno ubanalniłem jego koncepcję, to jednak wymagał od aktorów – tancerzy, solidnego warsztatu, przygotowania i wysiłku. Tancerze poruszali się bowiem z niemalże geometryczną precyzją (nie wiem czy istnieje coś takiego jak geometryczną precyzja) w sposób przemyślany, minimalistyczny i ascetyczny. Dodatkiem uzupełniającym minimalizm ruchowy był minimalizm muzyczny – a dokładnie rzecz biorąc dźwięki dochodzące z głośników przez 40 minut trwania przedstawienia – dźwięki jak sama artystka przyznała nagranego pisku huśtawki czy nienaoliwionej furtki. Gdyby spektakl trwał 10 minut byłbym jego wielkim entuzjastą. Przy 40 doceniam po prostu pomysł i kunszt wykonania i zamykam tę furtkę za sobą. Projekt, który chciałbym obejrzeć jeszcze nie jeden raz, to wspomniany już wcześniej występ Takako Matsudy z etiudą Letter from Lady L. W tym projekcie pasowało mi wszystko. Eteryczna tancerka, jasna historia, cudowne wykonanie, orientalność ruchu, uniwersalność tematu. Mógłbym ach-ować i och-ować na ten temat jeszcze długo, ale zamiast tego zachęcę was do obejrzenia Takako na scenie jeśli będzie mieć kiedyś okazję. Warto.
I na deskach teatru samemu stanąć...
Ostatnim etapem stawiającym kropkę nad J słowa Kalejdoskop były projekty własne, choreografów festiwalu, podczas których przygotowywali oni aspirujących tancerzy do występu na scenie. Projekty były trzy i każdy z nich (hmmm, to w przypadku tego festiwalu stało się jak widać standardem) był od siebie bardzo różny. Współczesny projekt Anny Krysiak, hiphopowy, a może bardziej streetstyle'owy projekt Idy Jousmaki, oraz bardziej aktorski niż taneczny projekt węgierki Marty Ladjanszki. Udział w projekcie był dla mnie chyba najcenniejszą, a na pewno najprzyjemniejszą częścią festiwalu (pomimo tego, że uszkodziłem sobie podczas niego cholerną kostkę, której do tej pory nie mogę doleczyć, a minął już prawie miesiąc). Możliwość zatańczenia razem z reprezentacyjną grupą Danceoffni – Kolorami, współtworzenia wraz z Idą spójnego i atrakcyjnego spektaklu (tak, tak, współtworzenia. Ida dała nam bowiem momentami dużo swobody co zaowocowało własnymi, osobistymi i autorskimi elementami projektu), oraz występ na profesjonalnej scenie, było cennym, i dającym satysfakcję doświadczeniem.
Brawa.
I to by było na tyle. Kończę tą przydługawą, powstającą w bólach i dziesięciu podejściach relację z przekonaniem, że jeśli tylko będę miał możliwości i czas w przyszłym roku zapewne wrócę do Białego na kolejną edycję festiwalu. Od teraz już wiem, że Białystok to nie tylko Fair Play Crew:) ale również Danceoffnia, Kolory no i oczywiście Festiwal Kalejdoskop.