niedziela, 31 października 2010

We are hiphop... czyli dawno temu w Bronxie

Freezes
Downrock
Toprock
Freezes
Ostatnio natrafiłem przypadkiem na materiał wyprodukowany przez amerykańską telewizję ESPN poświęcony break'owi. Program nadawany był w ramach pasma E:60 - czyli miniserii dokumentalnej poświęconej historiom lub osobowościom (około)sportowego świata.

Chylę czoła... montażystom tego programu, bo udało im się podnieść breaking do rangi Sztuki, którą zresztą według wielu, jest. Materiał w niesamowity sposób pokazuje umiejętności b-boy'ów, przypomina historię tego tańca i opisuje jego podstawowe ruchy i zasady. Dla znawców tematu materiał ten będzie jedynie podsumowaniem tego co i tak już wiedzą. Świeżaki, mogą dowiedzieć się między innymi, że określenie b-boy nie wzięło się od słowa breakdance, a od słowa Bronx-boy. Z boku umieściłem cztery kadry z filmu przedstawiające cztery podstawowe elementy b-boyingu. Są nimi:

Power moves - akrobacje wymagające ogromnej siły i kontroli
Downrock - kombinacje kroków wykonywanych przy ziemi
Freezes -  efektowne pozycje kończące wykonane rutyny
Toprock - czyli serie kroków wykonywane na stojąco


Żeby już nie przedłużać zapraszam do oglądania. Pierwszy filmik wrzuciłem dla osób, które tańcem ulicznym się nie interesują. Trwa niecałe 40 sekund więc może dooglądacie do końca;) Dla pozostałych - wersja pełna. E:60 Then New Oldschool.





We are Hip Hop...



Don't call it a come back...

wtorek, 26 października 2010

Trendy Dance - czyli porównanie dwóch dostępnych na rynku magazynów o tańcu

Już na wstępie zaznaczę, że artykuł ten nie zakończy się oceną punktową wystawioną obydwóm magazynom albo rekomendacją, który kupować, a który nie. Nie będzie tak, bo po pierwsze obydwa czasopisma traktują o tańcu i mam nadzieje, że obydwa zaskarbią sobie spore grono stałych czytelników, po drugie magazyny – mimo, że o tańcu, tak naprawdę dość mocno się różnią i kierowane są do innej grupy docelowej. Mam nadzieję, że poniższe zestawienie pomoże wam zdecydować, czy i która z gazet bardziej trafi w wasze gusta.

okładka magazynu Place for Dance
Place for Dance. Place for Tango... 
okładka magazynu Trendy
Taniec współczesny też może być Trendy...




















Do rzeczy zatem. Magazyn Place for Dance, który premierę połączoną z huczną galą miał w połowie września przeczytałem od deski do deski. Pominąłem jedynie porady jak malować usta i oczy żeby być ponętną, opisy najnowszych kosmetyków gdyż raczej bym z tych porad nie skorzystał:) Czasopismo, w nawiązaniu do tejże tematyki, zaskoczyło mnie jednak dość pozytywnie. W oczekiwaniu na premierę pisma, czytając liczne notki prasowe, zastanawiałem się co tak naprawdę w tej gazecie się znajdzie. Pojawiające się bez przerwy oklepane już, określenie lifestyle pojawiało się praktycznie w każdej informacji na temat magazynu wraz z rozwinięciem, iż będzie on traktował nie tylko o tańcu ale również modzie, turystyce, kulturze, i te pe i te de. W pewnym momencie nabrałem przekonania, że gazeta, o tańcu będzie jedynie z nazwy i tak na prawdę, będzie kolejną Elle lub Cosmo z większą ilością informacji na temat You Can Dance, bądź Tańca z Gwiazdami. Tak jak wspomniałem zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Magazyn faktycznie kierowany jest do aktywnych tancerzy oraz biernych lub czynnych amatorów tańca. Artykuły w nim są rzetelne i ciekawe, a kalendarium rzeczowe. Czyli pod tym względem obydwa pisma – Trendy Magazyn jak i Place for Dance nie okłamują czytelnika i są tym za co się podają. Magazynami o tańcu dla kochających taniec. Na tym jednak podobieństwo się kończy. O ile Trendy Magazyn kierowany jest do czytelników młodych bardzo wnikliwie opisując liczne turnieje i zawody z perspektywy osób biorących udział lub siedzących na widowni, o tyle Place for Dance kierowane jest do czytelników starszych (jak sami podają 25+), którzy poszukują nieco innych informacji niż młodzi tancerze. Kolejną rzeczą różniącą te dwa pisma jest struktura pisma. Place for Dance posiada stałe rubryki, takie jak 'Parkiet', czyli sekcja, w której wszystkie artykuły dotyczą tańca numeru (w pierwszym wydaniu jest to tango), 'Wasz Świat' poświęcony edukacji tancerza, a także 'Ulica', 'Teatr', 'Inspiracje' 'Podróże' itp. W Trendy Magazynie nie ma stałych rubryk więc każdy kolejny numer jest tak na prawdę niespodzianką. Ma to swego rodzaju uzasadnienie, ponieważ redakcja stara się pisać o rzeczach najciekawszych w danym momencie. Tak więc co kto lubi – albo systematyzacja, albo nieprzewidywalność:) Obydwa magazyny różnią się również ceną oraz częstotliwością wydania – Place for Dance jest droższy, ale za to wychodzi raz na dwa miesiące, więc (jako,że Trendy Magazyn ukazuje się co miesiąc) średnia jaką trzeba przeznaczyć na zakup pisma wychodzi mniej więcej taka sama. Niewątpliwym atutem Place for Dance było to, że już od pierwszego dnia dostępny był w sieciach sprzedaży, dzięki czemu, łatwiej go dostać... jednak według najświeższych informacji Trendy Magazyn, również wkracza na sklepowe półki. Także od listopada obydwa czasopisma będziecie mogli znaleźć na półkach w Empiku.

Jeśli więc poza tańczeniem i oglądaniem tańca macie jeszcze ochotę poczytać o tańcu (a lektura mojego bloga wciąż nie zaspakaja waszego nieposkromionego głodu informacji o tańcu:)) to sięgnijcie po jedno z tych czasopism. Jeśli z kolei macie własne zdanie na temat obu magazynów to zachęcam do podzielenia się swoją opinią w komentarzach:)

sikorson

czwartek, 21 października 2010

Wywiad z Wojciechem Terechowiczem (Arsharter|Hothaus)

Arsharter logo

Dziś na blogu coś, czego jeszcze do tej pory nie próbowałem:) W zeszłym tygodniu udało mi się namówić do wywiadu Wojtka Terechowicza dyrektora Atelier Arsharter i Teatru Hothaus, a następnie całą naszą rozmowę zarejestrować na dyktafonie. Do tej pory wywiady, które miałem okazję przeprowadzać publikowałem w skróconej wersji w Trendy Magazynie, a następnie na blogu. Tym razem postanowiłem podzielić się całym materiałem, w wersji uncensored:) Jestem strasznie niezadowolony ze swych wypowiedzi, tonu głosu i okropnego zaciąganiaaaaaa, ale człowiek uczy się na błędach i mam nadzieje, że kiedyś zbliżę się nieco do umiejętności dykcyjnych mojego rozmówcy.

Materiał jest dość długi, ponieważ rozgadaliśmy się ździebko z Wojtkiem, ale zapewniam, że rozmowa była bardzo ciekawa i jeśli interesują was takie zagadnienia jak teatr amatorski, teatr tańca, aktor-tancerz, czy wreszcie nabór do spektaklu tanecznego w Krakowie sądzę, że wywiad powinien was zaciekawić. Przy każdym z odcinków umieściłem skrót tematów, które w danej części wywiadu poruszaliśmy.

W pierwszej części wywiadu usłyszycie…
… czym jest Arhsrter.
… o teatrze HotHaus
… o teatrze tańca w Krakowie.
… a nawet o KATHARSIS




W drugiej części wywiadu usłyszycie…
… o przemianie aktora w tancerza i tancerza w aktora
… o tancerzach i aniołach
… o tym czy tancerz powinien się odzywać




W trzeciej części wywiadu usłyszycie…
…o obrazach mentalnych
… o tancerzach stojących przed lustrem
… o pierwotnej przyczynie ruchu
… o dojrzałości i spalaniu kalorii




W czwartej części wywiadu usłyszycie…
… o indywidualności i odkrywaniu nowych styli
… o jaskółkach i walce o ogień




W piątej części wywiadu usłyszycie…
… o krumpie na deskach teatru
… o fabule tanecznych spektakli
… o skażeniu stylem
… o obliczach profesjonalizmu




W szóstej części wywiadu usłyszycie…
… o naborze do spektaklu
… o uroczystościach i jubileuszach
… o budowaniu, ludziach i cudach i ideałach.




W siódmej części wywiadu usłyszycie…
…o planach na przyszłość
… o premierach teatru Hothaus (ale w
I W TYM MOMENCIE BRUTALNIE NAM PRZERWANO:) Ale wywiad postaram się dokończyc już w przyszłym tygodniu, jednocześnie pracując nad swoją pożal-się-boże dykcją, która przyprawiała mnie o ból głowy przy montowaniu tego nagrania.

niedziela, 17 października 2010

Sex Sells

Wrócę dziś jeszcze na chwilę do teorii, że seks sprzedaje się najlepiej, jednocześnie zapewniając, że nie będę już (raczej) wykorzystywał tego tricku w przyszłości:) Nie było trudno przewidzieć, że doświadczenie przeprowadzone w poście o nagich baletnicach potwierdzi prawdziwość zjawiska. Ilość kliknięć tego dnia była ponad dwukrotnie większa niż dnia poprzedniego. Ba! Miała nawet więcej odwiedzin niż recenzja filmu Step Up 3D, którą oprócz publikacji na blogu, wrzuciłem na kilka portali tanecznych, z linkiem zwrotnym.

…a (jednak) jeszcze w temacie seksu, baletu i tricków marketingowych. Poniżej nagranie zrobione w Mediolanie podczas akcji promocyjnej marki Diesel, która na swój sposób podeszła do tematu, nomen omen nazywając kampanię… Sex Sells.

czwartek, 14 października 2010

W poszukiwaniu szczęścia czyli od pasji, przez pa$$$ję do szewskiej pasji.

Skok do wody
Odnalezienie pasji w życiu nie jest rzeczą łatwą. Oj nie. Bardzo wiele osób - w tym przez wiele lat również ja sam - boryka się nie do końca wiedząc co robić z czasem, który ma się do dyspozycji kiedy akurat nie trzeba iść do szkoły, do pracy, posprzątać w domu czy zrobić zakupów. Oczywiście im człowiek starszy tym czasu wolnego jest mniej, a w momencie kiedy pojawia się rodzina, praca i konieczność utrzymania jednego i drugiego, problem wolnego czasu rozwiązuje się sam. Wróćmy jednak do szczęśliwego okresu życia, w którym rozterki sprowadzają się jeszcze do tego czy iść na imprezę, na shoping (względnie window shoping), na boisko czy też posiedzieć przed komputerem śledząc aktywność znajomych na fejsbuku. Są ludzie, którym powyższe 'rozrywki' w pełni wystarczają i którym do szczęścia nic więcej nie trzeba. Opisuję, akceptuję, nie oceniam. Są też tacy, którym rodzice (najczęściej albo Ci zamożni, albo Ci, którzy w swoich pociechach widzą szansę na zrealizowanie własnych nie spełnionych marzeń i ambicji) w pełni planują wolny czas wszelkiego rodzaju kursami językowymi, lekcjami tenisa, jazdy konno lub nauką gry na pianinie. Taka forma, bądź co bądź przymusowych zajęć często, w zależności od charakteru potomka, może się spotkać w większym lub mniejszym oporem. Jednak moim zdaniem jest wariantem bardziej pozytywnym niż opcja pierwsza. Jako, że piszę do magazynu o tematyce tanecznej sięgnę po przykład z półki z napisem 'Showbiz' i wspomnę o takich postaciach jak Michael Jackson i Beyonce Knowles, którzy to gdzie zaszli zawdzięczają wytrwałości, surowości i determinacji swoich rodziców. Nie chcę się broń Boże wdawać w polemikę nad metodami wychowawczymi ojca Jacksona. Nie jestem Super Nianią i nie będę oceniał w skali od 1 do 10 jak bardzo spartańskie wychowanie zapełnił Michaelowi jego ojciec. Oceniam tylko suche fakty. Wersja trzecia, najbardziej 'przyjazna środowisku' to wersja, w której młody szczęśliwiec sam znajduje w swoim życiu pasję, którą chcę realizować i co do której jest przekonany, że 'to jest właśnie to'. Piszę 'szczęśliwiec' bo tak jak wspomniałem -w pierwszym zdaniu nie wielu się to udaję. Część rezygnuje, za część - wyboru dokonuje życie, a jeszcze inni przez lata błąkają się od kursu fotograficznego, przez ścianki do wspinaczki i sale do squasha aż po warsztaty teatralne i zajęcia malarskie. Szczęśliwiec to ten, który odnajdzie pasję i życie pozwala mu na jej realizowanie. OK, ale czy może być coś ponad to? Wg mnie może, dlatego bez konsultacji z Janem Miodkiem stworzyłem dwa neologizmy, które pozwolą mi na wyartykułowanie tego co mam na myśli. Najszczęśliwiec, to taki człowiek, który pasję odnajdzie na tyle wcześnie aby być w stanie osiągać w niej sukcesy (istotne w przypadku dziedzin wymagających kondycji fizycznej – takiej jak sport czy taniec). Przeszczęśliwiec to z kolei osoba, która odnajdzie pasję, osiąga w niej sukcesy i spełnienie, i na koniec jest w stanie wykonując ją zarabiać na życie i to najlepiej nie na chleb z solą, tylko dom z ogródkiem.

The Athletes
Rozmawiałem ostatnio z pewną dziewczyną, a ponieważ była to rozmowa towarzysząca pierwszemu etapowi znajomości dlatego pytania kwestionariuszowe w stylu 'czym się zajmujesz', 'co robisz, kiedy nie pracujesz' chcąc nie chcąc padały dość często. Kiedy doszliśmy do tematu pasji, zauważyłem, że nasze zdanie w tej kwestii jest dość rozbieżne – ona twierdziła, że pasja nie może być zawodem wykonywanym, ponieważ zarabianie na pasji automatycznie ją zabija. Ja – wręcz przeciwnie – nie ma większego szczęścia niż zarabianie na tym co się kocha. Przyznam, że teoria z zabijaniem pasji przelewami bankowymi i zmaganiami dnia codziennego jest bardzo pesymistyczna i nie chcę się z nią zgodzić. Znaczyłoby to, że albo musimy wykonywać nudny, żmudny i dochodowy zawód, ślęcząc 8h przed ekranem komputera, marząc o tym aby po przyjściu do domu wygospodarować godzinkę na pasję pomiędzy pozostałymi obowiązkami domowo – rodzinnymi. Albo musimy patrzeć jak coś co kiedyś kochaliśmy zamienia się w przekleństwo oraz kolejny przykry obowiązek. Hmmmm, zupełnie nie zgadzam, a dokładniej nie chcę zgodzić się z tą teorią. Wystarczy spojrzeć na ludzi którzy osiągają sukces (nie tylko w showbiznesie – choć tam najłatwiej) i którzy z przekonaniem i wiarygodnością wypowiadają zdania w stylu 'moje życie jest wspaniałe' , 'kocham to co robię', 'jestem szczęściarzem'.

Medale wręczone
Zastanawiałem się jak zakończyć ten artykuł (napisałem go już dwa miesiące temu pozostawiając bez zakończenia) i doszedłem do wniosku, że w takim stanie jednak go pozostawię. Nie wiem bowiem, kto ma tutaj 'rację'. Czy pasja musi pozostać na zawsze w przegródce z napisem 'czas wolny'? Czy pasja nie może stać się metodą na utrzymanie? Czy samorealizacja to pełnia szczęścia? Mam swoją własną odpowiedź na to pytanie i mam odpowiedź jaki element trzeba dodać jeszcze do tej układanki aby była kompletna. Ale to mój własny przepis. A czy ty wiesz jaka jest twoja recepta?



Artykuł pierwotnie ukazał się we wrześniowym numerze pisma Trendy Magazyn.
sikorson

PS:

Fotografie, którymi okraszony został artykuł pochodzą z rodzinnego albumu i przedstawiają mojego tatę w okresie świetności podczas zmagań i triumfów w karierze pływackiej. Pomyślałem, że idealnie pasują do tematu pasji i samorealizacji, a przy okazji z dumą mogę pochwalić się jego osiągnięciami. Więcej zdjęć z albumu znajdziecie poniżej.
Champion

wtorek, 12 października 2010

Nagie baletnice!!! Gołe zdjęcia!! Nude! Naked! XXX

Okej, okej. Zdaję sobie sprawę, że mocno pojechałem w tytule tego posta Pudelkiem, ale zrobiłem to świadomie. Po pierwsze, jak to mówią ‘sex sells’ więc obstawiam, że ten post będzie miał szczególnie dużo kliknięć, a po drugie... faktycznie będzie o gołej baletnicy. Sensacja, która wpadła mi w oko w sobotnich aktualnościach Onetu nosiła tytuł 'Balerina wyrzucona z opery za rozebrane zdjęcia'. U-la-laaa! Brzmi ciekawie! Kilkam! Po przeczytaniu okazało się, że sprawczyni całego zamieszania to Karina Sarkissova, tancerka pracująca (do niedawna) w wiedeńskiej Staatsoper. Sesja zdjęciowa, za którą balerina pożegnała się z Operą nie była pierwszym ekscesem frywolnej baletnicy. Pozowanie do austriackiego magazynu Wiener, miało miejsce po wcześniejszym ostrzeżeniu, jakiego dyrekcja udzieliła tancerce, za sesję do magazynu Penthouse. Aby zaoszczędzić czasu męskiej części czytelników mojego bloga dodam, że na necie nie znajdziecie zdjęć z żadnego z tych magazynów (no, dobra może jedno... :)) Anyway, tancerka decyzję dyrekcji uznała za nic innego jak dyskryminacja kobiet. Hmmmmm, no właśnie. Równouprawnienie swoją drogą, ale zasady obowiązujące w pewnych zawodach swoją. Moim zdaniem, feralna balerina miała pełne prawo do występu na łamach obydwu magazynów, ale dyrekcja miała również pełne prawo ją za to zwolnić. Są zawody, na które decydując się rezygnujemy dobrowolnie z pewnych praw. Zawód tancerki baletowej jest dla mnie jednym z takich zawodów. Występuje się w operze, a nie na koncertach, tańczy klasykę, a nie dancehallowe shake'i. Gdyby jedna z tancerek Madonny miała rozbieraną sesję zdjęciową i zostałaby za to zwolniona byłbym więcej niż zdziwiony, jednak w tym przypadku, decyzja dyrekcji austriackiej opery była dla mnie w zrozumiała i uzasadniona. A jakie jest wasze zdanie? Czy Karina Sarkissova jest Joanną D'Arc i Fridą Kahlo naszych czasów, czy jedynie dziewczyną, która przekroczyła granicę i usiłuje teraz dorabiać ideologię do pokazanych przez siebie cycków podczas sesji zdjęciowej? Hmm?
Petite Mort by Karina Sarkissova & Mihail Sosnovschi
Czy 'upadłej' balerinie uda się jeszcze wznieść na szczyty kariery baletowej... ?  

sobota, 9 października 2010

Jezioro Łabędzie, a w rolach głównych... łabędzie

Ostatnio przypadkiem natknąłem się w internecie na dość nietypowy balet. Nie miałem okazji zobaczyć go na żywo i pewnie jeszcze długo nie będę, bo nie zawitał jeszcze do Polski, a bilety na całym świecie wyprzedają się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Balet, o którym mówię to... Jezioro Łabędzie. Hmmm... no ale jak to? Przecie Jezioro Łabędzie jest wystawiane w Polsce i słyszeli o nim wszyscy, nawet Ci zupełnie nie interesujący się tańcem. Czemu więc nietypowy? Cóż, w przypadku tego Jeziora Łabędziego faktycznie mamy do czynienia z łabędziami, nie łabędzicami. Jeśli wciąż nie wiecie jeszcze o co chodzi to wyjaśniam – w balecie Jezioro Łabędzie w reżyserii Mathew Bourne'a tańczą prawie wyłącznie mężczyźni.
Balet miał premierę w Londynie już w 1995 roku. Od tego czasu przebył już dwukrotne tourné po Wielkiej Brytanii, a także odwiedził Stany Zjednoczone (LA), Australię, Japonię oraz kilka największych stolic Europy. Obsada na jaką zdecydował się Mathew Bourne przy swojej aranżacji dzieła Czajkowksiego, jak można się domyślać, wywołała na świecie spore kontrowersje. Balet w oryginale ukazuje romantyczną miłość pomiędzy mężczyzną i kobietą. Księżniczka Odetta przedstawiona jest jako efemeryczna i filigranowa bohaterka przeciwstawiona roli bohaterskiego i walecznego myśliwego, który posiada moc aby ją ocalić. W wersji Bourne'a w roli głównego Łabędzia obsadzony został mężczyzna, a co za tym idzie główny wątek miłosny stał się wątkiem miłości między dwoma mężczyznami. Dodatkowo bardzo naturalistyczna choreografia strojów, opierzone sylwetki tancerzy Bourna, stoi w dużym kontraście do baśniowego wyglądu baletnic Czajkowskiego i podważa wyobrażenie łabędzia jako ptaka kobiecego pełnego wdzięku, piękna i gracji. Sam Bourne twierdzi, że pomysł obsadzenia mężczyzn w roli łabędzi jest logiczny. Siła, piękno i rozpiętość skrzydeł tych istot kojarzy się z muskulaturą mężczyzn bardziej niż balerin w tutu*. Cóż, niezależnie od tego czy patrząc na łabędzia widzicie eteryczną niewiastę czy gibkiego młodzieńca, jeśli interesujecie się tańcem, a w szczególności tańcem klasycznym, warto zobaczyć ten nie-klasyczny balet, choćby w telewizji, może kiedyś na kanale Mezzo.

Balet Jezioro Łabędzie
Jezioro Łabędzie w wersji klasycznej...


Matthew Bourne Swan Lake
... oraz w wersji Matthew Bourne'a

PS: W jednej z głównych ról w balecie Mathew Bourne'a, można zobaczyć jednego z głównych bohaterów filmu Streetdance 3D - Richard Winsor, który w filmie wcielił się w rolę Tomasa.

* tutu – paczka, spódniczka baletowa

czwartek, 7 października 2010

Leszek Stanek - wywiad z aktorem serialu 'Tancerze'

Leszek Stanek
We wrześniowym Trendy Magazynie ukazał się wywiad, który miałem okazję przeprowadzić z Leszkiem Stankiem. Aktor i tancerz, przez młodszych widzów najbardziej kojarzony jest z rolą Kuby Krzysztonia w serialu Tancerze emitowanym w TVP2. Ci, którzy tańcem interesują się dłuższy czas mogli również zobaczyć Leszka w spektaklach Śląskiego Teatru Tańca, do którego przez kilka lat przynależał. Poniżej nasza rozmowa, którą przeprowadziliśmy w sierpniu... a już niedługo być może kolejny wywiad z Leszkiem Stankiem, gdyż wiem, że (jak to w świecie tancerzy i artystów:)) dzieje się u niego wiele nowego...

Antoni Sikora: Tej jesieni w TVP2 zobaczyć będzie można trzecią już serię „Tancerzy” w których grasz jedną z głównych ról. Czy romans z telewizją to tylko przelotna znajomość czy planujesz kontynuować tę drogę?

Leszek Stanek: Dostałem kilka propozycji, zobaczymy co z nich wyniknie. We wrześniu rozpoczynam zdjęcia do filmu Tomasza Wasilewskiego „W sypialni”, w którym mam zagrać dość ciekawy i intrygująco mocny, choć nieduży epizod. Praca z kamerą różni się znacznie od pracy w teatrze, ale chciałbym równolegle kontynuować oba te romanse:)

Antoni Sikora: W serialu profesjonalni tancerze, grają z aktorami, którzy musieli nauczyć się być tancerzami. Jak współpracuje Ci się z ludźmi nie posiadającymi tanecznego warsztatu?

Leszek Stanek: Podczas pracy nad serialem staram się koncentrować na tym, co ja mam do zrobienia. Staram się nie oceniać kolegów ani wyborów reżyserskich. Ważne jest, by każdy przykładał się do swojej pracy jak najlepiej i pozostawał otwartym na nowe doświadczenia. Owszem zdarza się czasem, że musimy wspierać się wzajemnie aby ukryć jakieś niedoskonałości, ale o to przecież chodzi w tej pracy, po to jest reżyser, montażysta i koledzy z planu:)

Antoni Sikora: A jak tancerze odnajdują się na planie? Czy aktorstwo to duże wyzwanie, czy z łatwością przychodzi Ci grać?

Leszek Stanek: Jeden z reżyserów powiedział, że łatwiej jest nauczyć tancerza gry aktorskiej, niżeli aktora tańczyć:) Podejrzewam, że sugerował się on czasem, jaki należy poświęcić, aby aktor stał się tancerzem. Ja jestem aktorem scen muzycznych i posiadam doświadczenie sceniczne, więc gra aktorska nie jest mi obca, aczkolwiek praca przed kamerą to spore wyzwanie, wymagające innego sposobu podejmowania tematu, roli niż scena teatralna.

Antoni Sikora: Leszek Stanek - aktor, tancerz, choreograf, nauczyciel. W jakiej kolejności ułożyłbyś te przypisywane Ci profesje? Co dodałbyś jeszcze do tej listy? Czy są jakieś dodatkowe zajęcia, o których nasi czytelnicy nie wiedzą?

Leszek Stanek: Zawsze bawi mnie, gdy czytam takie informacje o sobie i korci mnie aby - skoro opisuje się wszystkie „profesje” - sporo jeszcze dodać: kucharz, sprzątaczka i inne zajęcia funkcyjne. Prawdą jest, że wykonuje prace, którą opisuje się właśnie tak, jak Ty to zrobiłeś. Z tym w parze idzie moje wykształcenie, ale nie lubię ani gradacji, ani napięcia tytularnego ani dokonywania przeze mnie wyboru co jest mi bliższe i ważniejsze.

Antoni Sikora: Droga wielu tancerzy, przed rozpoczęciem kariery tanecznej prowadzi przez akrobatykę, gimnastykę artystyczną lub inne sporty. Co robiłeś zanim zacząłeś tańczyć? Czy taniec był twoim pierwszym wyborem?

Leszek Stanek: Zanim zacząłem tańczyć nie chodziłem nawet na zajęcia z wychowania fizycznego i w piłkę też nie grałem, a zajęcia akrobatyczne zaczęły się i skończyły w czasach, kiedy biegałem po murkach i skakałem przez płoty z kolegami kraść jabłka z pobliskiego sadu. Długo nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, aż postanowiłem rozwijać się wokalnie i... trafiłem do szkoły wokalno-baletowej, a na dyplomie tańczyłem już solówkę:)

Antoni Sikora: Jesteś tancerzem i choreografem. Co sprawia większą satysfakcję: występowanie na scenie czy oglądanie swoich autorskich spektakli z perspektywy widza?

Leszek Stanek: W moim przypadku czasem miesza się moja obecność na scenie z pracą choreografa. Zdarza się, że tańczę we własnych spektaklach. Staram się tego unikać, gdyż ciężko jest koncentrować się na swojej kreacji scenicznej i jednocześnie mieć pogląd na całość wydarzenia. Jednak jak już wspomniałem staram niestosować gradacji ważności. Każde z tych zadań twórczych dostarcza innych wrażeń i spełnienia.

Antoni Sikora: W Śląskim Teatrze Tańca, niemal od początku swej kariery tańczyłeś taniec współczesny. Ta forma tańca jest bliższa klasyce wystawianej na deskach operowych niż stylom wywodzącym się z klubów i ulic, takich jak popping, locking czy hip hop. Co sądzisz o tych stosunkowo młodych gatunkach tanecznych? Czy to chwilowa moda czy też ewolucja tańca, tak jak ewolucją baletu był modern.

Leszek Stanek: Ciężko mi oceniać techniki, z którymi nie miałem zbyt wiele w swoim życiu tanecznym do czynienia. Historia pokazuje, że każdy trend jest zaczątkiem zmian ewolucyjnych i tak też jest w tańcu.

Antoni Sikora: Jakie są twoje plany, może nie na pięć lat, ale na najbliższy rok? Telewizja? Kino? Teatr?

Leszek Stanek: Przygotowujemy się właśnie do kilku premier. Na początku sezonu w warszawskim teatrze „Capitol” pokażę teatr tańca współczesnego mojego autorstwa, w ramach projektu Studia Teatru Fizycznego, a pod koniec roku dwa komercyjne show taneczne, których producentem jest IQ ART i w których zobaczyć będzie można tancerzy znanych z programów telewizyjnych. Jesienią w Warszawie otwieramy oddział zamiejscowy Studia Teatru Fizycznego, które założyłem w 2005 roku w Bytomiu przy Śląskim Teatrze Tańca. Plany telewizyjne... teraz zdradzić mogę jedynie to, co pewne, film Wasilewskiego:)

Antoni Sikora: Dla wielu młodych tancerzy twoja kariera w teatrze tańca, udanie rozpoczęta przygoda z showbiznesem to synomimy sukcesu. Co radziłbyś tym, którzy stawiają dopiero pierwsze kroki na parkietach i marzą o karierach profesjonalnych tancerzy?

Leszek Stanek: By mieli w sobie dużo pokory, cierpliwości i jeszcze więcej samozaparcia:)

wtorek, 5 października 2010

Did Step Up 3D keep up with the previous parts?

Some time ago I published on this blog my review of Step Up 3D in polish. It can be found here. I decided to put it once again in English as a new post now. Enjoy!
Step Up 3D Poster
Banner advertising  Step Up 3D movie in US 
Before I’ll start with the review of Step Up 3D the movie (or any other Step Up clone) we need to keep one thing in mind. It is not a normal movie. It is not a movie for an ordinary popcorn eater. It is not a movie for a cinema connoisseur as well. It is a movie about the dance, for people who love the dance. Nothing more, nothing less. Well, OK, maybe a little bit more – in this case I mean street style dance lovers more than dance enthusiasts in general. Those who are into modern, ballet or contemporary may be quite harsh to this flick and will dismiss it at hello, not understanding what’s all this fuss about.

Keeping in mind what’s above, I wanna move on to movie summary, not wasting time on things like so-obvious-that-it-hurts script and cheesy dialogues. Tough, not the dialogues and not the script are the reason for a viewer to visit a cinema. We go to the movies (at least those aware viewers, and not those taken to the cinema by force by their better halves). To see the dance in an XXL package and executed in breathtaking, mind blowing way. And those requirements the movie fulfills in 100%. But what new will we see in Step Up 3D that we haven’t seen before? Is there anything that the previous parts did not show? Will there be anything more, apart from third dimension, which is slowly getting a standard in youngster movies? We sure will. The movie is full of amazing and unreal (yep, from time to time too unreal) dance scenes, and numbers of tasteful pieces, which targeted viewer will absorb with arms wide open. Battles are boosted to maximum with all the Hi Tec Visual tricks. All the sceneries – club dancefloor, training rooms and loft where dancers live, look like locations from young dancer dreams. An acrobatics room, a roof space for the parkour, may cause dreamy gasp. Music wall, built from dozens of various ghetto blasters is just the best sound system ever made. Other thing is, how would that invention work, but let’s not be nitpick. Step Up is in the end a dance fairy tale movie. Precisely. And as the previous flicks where slightly realistic, the new one is a mix of martial arts movie with science fiction production. It’s kind of like, what would happen, if you take ‘Crouching Tiger, Hidden Dragon’ and ‘Star Wars: Attack of the Clones’ and tell the main characters to dance to phat beats of Flo’Rida and Swizz Beatz. I don’t really know what was that for. The abilities of the dancers are astonishing enough, and they don’t really need to be mastered so the dancers will jump one-handedly on public toilet sinks (yeah, right!). This, I guess, is a small gift for all those guys, who were forced to go to this movie by their girlfriends. She’ll enjoy the dancing scenes, while he will focus on dance battles, straight from console fighting games. This however, is not the end of all the attractions. I personally, enjoyed the most two movie tasteful bites. First, would be the wall of sneakers. Goddamit! For sneaker freaks, like me, hundreds of unique Dunks, Superstars, Jordans, or Air Force One’s in one place is a pure madness. Producers knew what they do. Nike knew as well, placing their shoes in first and last scene of the movie. On the other hand I wonder how much did Nike pay, so the most desirable shoes of the movie were Dunks and not Adidas. Just a marketing digression. Second scene, for which the producers should get a big round of applause, was a reference to classical musicals with Fred Astaire, Gene Kelly and Debbie Reynolds. Scene where Moose and Camille walk down the street dancing, is a remake of a scene from Roberta – 1935 musical(!), where Fred Astaire and Ginger Rogers did the step to a song ‘I won’t dance’. In Step Up 3D the song version is slightly refreshed by group District 78. It was a really smart and thoughtful accent to place that scene in a movie, cause it may educate the youths that the dance did not come up suddenly in shows like You Can Dance or Dancing with the Stars and has even longer history then oldschool Dirty Dancing or archaic Saturday Night Fever.

To sum up, this movie is perfect for very narrow and specific group of people that know why they wanna see it. A group which will not grumble about plastic main character looking like foiled Action Man from a Toys’r’Us shelf. They will appreciate tough the presence of Twitch from SYTYCD season 4 and Legacy from season 6. They won’t debate on logics of the movie and wonder how the hell did the main character never met his best friends sister. They will, however, be amazed by the dance rivalry of the two top competitors. If you’re planning to see this movie deliberately, you will like it for sure. If you’re gonna see it by accident, or because you have to, better grab a big popcorn box or focus on your partner because this movie will not find a place on your Top Ten list.

sikorson

niedziela, 3 października 2010

So I know a guy who... CAN DANCE!

Yep, it's official. Endless search, number of 'So you think you can dance' series, but finaly he was found. A guy who's out of the question number one dancer of the internet. Ladies and gentelmen, let me introduce you... Jon Lajoie!!!

Tak, moi drodzy. Długie poszukiwania, liczne edycje programu 'You Can Dance', ale w końcu został odnaleziony. Bez wątpienia, tancerz numer jeden całego internetu. Panie i panowie, pozwólcie, że przedestawię... Jon Lajoie!!!

sobota, 2 października 2010

StreetDance 3D: brytyjska odpowiedź na Step Up

Żeby być w zgodzie ze słowami wypowiedzianymi przy recenzji filmu Step Up 3D ta recenzja powinna rozpoczynać się identyczną formułką jak tamże. Formułką mówiącą o tym, że film ten normalnym nie jest i według normalnych kryteriów oceniać się go nie powinno. Nie dla normalnych odbiorców został bowiem nakręcony, tylko dla pasjonatów tańca. Tańca w wydaniu You Can Dance i kanału MTV, bardziej niż w wydaniu XIII Wiosny Baletowej i kanału Mezzo. Chociaż może w kilku procentach również i dla nich...

Napisawszy te słowa
Grupa Diversity
Diversity: zwycięzcy Britain's Got Talent w filmie grają samych siebie  
i spełniwszy tym samym warunek konieczny oceny dens filmu, przechodzę do dalszej rozprawki na temat StreetDance'u. I tak sobie myślę... kurcze, czy ten film nie poradziłby sobie przypadkiem BEZ takiego wstępu? O ile Step Up potrzebował handicapu, ponieważ zwykły odbiorca mógłby mieć ataki nudności na widok trójwymiarowych bąbelków na poddaszu lub chwilę konsternacji w momencie zobaczenia strojów 'laserowych' tancerzy w ostatniej scenie, o tyle StreetDance 3D wydaje mi się być całkiem przyzwoitym filmem nawet dla nie tańcomaniaków. Okej, nie mówię, że film stanie na półce obok DVD z kolekcją Woody'ego Allena i filmami braci Coen, ale nie powinien też wywoływać żądania zwrotu pieniędzy za bilet i żalu, że nie poszło się w tym czasie gdzie indziej. Film był porządny. Trzymał się kupy, miał w miarę dopracowaną fabułę, akcję i wyraźnych bohaterów. Ba! Występowały w nim nawet osoby, które naprawdę potrafiły grać co w przypadku takich produkcji jest raczej rzadkością! Świetna Charlotte Rampling grająca Helenę, dyrektorkę szkoły tanecznej Royal Dance School. Osoba idealnie wyniosła, dystyngowana i powściągliwa jak przystało na dyrektorkę szkoły artystycznej (dyrektorka szkoły w serialu Tancerze również nosi na imię Helena – co za zbieg okoliczności:)) Oprócz niej, epizodyczna rola nauczycielki od klasyki - Madame Fleuire, prześmieszna, przerysowana do granic możliwości postać tradycyjnej nauczycielki tańca baletowego nie akceptująca żadnych odstępstw i żadnych zmian w tańcu. A główni bohaterowie? Jak to zwykle bywa w takich filmach. Wybitni tancerze, mocno średni aktorzy. Chociaż i tak, ich gra aktorska wydawała mi się mniej plastikowa niż Barbie i Kena ze Step Up 3D. Może dlatego, że Streetdance 3D jest brytyjski, a przez to bardziej bliski, bo europejski? A może faktycznie byli lepsi? Sam nie wiem. Wiem, że żaden z bohaterów nie irytował mnie szczególnie swoją grą, a wręcz wzbudzali sympatię (bądź antypatię – zły Jay, zły! Niedobry!). Co jeszcze fajnego w StreetDance 3D? Może w końcu coś o tańcu. Taniec w pełni zadowalający. Na najwyższym poziomie, w intensywnej dawce, atrakcyjnej formie no i – co w tego typu filmach nieczęsto spotykane – w większej różnorodności stylów. Główny nacisk, jak sama nazwa filmu wskazuje położony był na style uliczne. Fajnie zaprezentowany został popping, locking, breakdance, newstyle oraz krump podczas tanecznego wykładu grupy głównej bohaterki Carly, uczącej ulicznej kultury tanecznej studentów akademii baletowej. Ale również nie można było narzekać na dawkę tańca modern. Czarnoskóry tancerz współczesny na długo spowodował, wstrzymanie przyjmowania przeze mnie kolejnych porcji popcornu ponieważ moja opadnięta z wrażenia szczęka długo znajdywała się na podłodze. Koleś był niekwestionowanym bogiem tańca, w którym bezgranicznie zakochała się moja współtowarzyszka, postanawiając stworzyć mu ołtarzyk z zapachowymi świeczuszkami zaraz po powrocie do domu. Fakt, że tancerz ten praktycznie nie wypowiedział przez cały film chyba ani jednego słowa dodatkowo dodawał mu uroku, albo nie psuł idealnego wrażenia, które stworzył swoim tańcem. Dobrze przemyślana rola. Co jeszcze... były kicks'y – jak w Step Up. Był brytyjski Moose – jak w Step Up. Były problemy z miejscem do ćwiczeń – jak w Step Up. Nie było na całe szczęście – jak niestety w Step Up – komputerowych, nierealnych, idiotycznych scen w stylu przeskakiwania na jednej ręce pomiędzy umywalkami i futurystyczną battelką w miejskiej toalecie (sic! nie mogę przeboleć tego fragmentu z filmu amerykańskiego). W StreetDance 3D wszystkie sceny tańca były scenami tańca, nie zaś scenami Sci-Fi. Owszem, były pewne ujęcia, zatrzymania akcji i spowolnienia, ale nie animowano tu tancerzy w komputerowym studio jak zawodników w gierkach na PS3, tylko podkreślało fragmenty warte uwiecznienia.


Suma summarum,
Gabe i Tomas - StreetDance 3D
Gabe i Tomas w trakcie powietrznych ewolucji
filmik jest naprawdę przyjemny i wart obejrzenia. StreetDance 3D na plakatach posiada rekomendację Michała Piróga i po oglądnięciu filmu uwierzyłem, że jest to rekomendacja szczera, a nie marketingowa. Osobiście wystawiam więc również temu filmowi rekomendację Sneakers & Pointes i zachęcam do odwiedzenia kin, póki jeszcze w nich leci:)

Aha, i jeszcze na sam koniec. Jeden z moich ulubionych momentów filmu, to scena w której uliczne koty Carly stają na przeciwko tancerzom baletowym Królewskiej Akademii. Normalnie uliczno – sceniczna battelka przy drążku:)))) Zblazowane miny zdegustowanych baletnic wyglądały mi nader znajomo, a cwaniackie gesty i cmoknięcia hiphopowców w full capach również jestem w stanie łatwo odnieść do rzeczywistości:D W rodzimej wersji wyobrażam sobie w tej scenie najlepszą krakowską grupę hiphopową Yummy Crew pod wodzą Pauliny Kędzior, a na przeciw nich tancerki szkolone pod surowym okiem Wacława Niedźwiedzia:) Cóż to byłby za pojedynek... może w StreetDance 3D 2: Pole(s) Dancing :D

...a poniżej fragment filmu z opisywanym powyżej pojedynkiem.

Newer Posts Older Posts